poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Serialowisko #1, czyli Słodkie kłamstewka.

Po ogólnym wpisie na temat seriali nadszedł czas na wgłębienie się w temat i moją nieco szerszą opinię na temat każdego z nich. Zaczynamy od tego, który obejrzałam już w całości, czyli Słodkich Kłamstewek. Odkryty przeze mnie w zeszłe wakacje i obejrzany w kilka miesięcy.


Historia rozpoczyna się w momencie, gdy piątka przyjaciółek spędza wspólnie wieczór poza domem, w szopie jednej z nich. Problem polega na tym, że podczas tego czasu jedna z nich znika. Mija rok, a Alison się nie odnajduje. Dziewczyna była ich liderką, więc i drogi pozostałych dziewczyn się rozchodzą. W pewnym momencie jednak pozostała czwórka zaczyna dostawać wiadomości zawierające informacje o których wiedziała tylko Alison. Każdy SMS, liścik tego typu podpisany jest -A. Logicznie więc rzecz biorąc dziewczyny zaczynają podejrzewać, że ich autorką jest Alison. Czy na pewno?


Przez siedem sezonów naszych -A mamy kilku. Bo przecież show must go on. gdy jedna zagadka zostanie rozwiązana, więc pojawiają się kolejne. Jak to w serialu. Jednak wątki są splecione ze sobą na tyle umiejętnie, że nie przeszkadza to w oglądaniu. Jak to w tego typu produkcjach bywa najciekawiej i najspójniej jest do momentu, kiedy dziewczyny są w High School. Później akcja chwilami się rozjeżdża i tendencja "każdy z każdym" się pojawia. Mimo to nadal jest całkiem ciekawie i zostają nierozwiązane zagadki, więc chce się oglądać dalej.
Kilka słów o dziewczynach. Każda jest inna, wiadomo różnorodność musi być. Ale mają cechy wspólne i się uzupełniają.
Alison - zaginiona, w pewnym momencie uznana za zmarłą. Na początku typowa "królowa", zadufana w sobie i samolubna, później się to nieco zmienia.
Hannah - druga blondynka. Kochająca luksus i modę. Ubrania, dodatki, kosmetyki - to jej świat.
Emily - szatynka wielonarodowościowego pochodzenia. Kochająca pływanie i wygodne ciuchy.
Spencer - mózg całej ekipy. Najlepsze stopnie, szanowana rodzina. Dużo się uczy, ale potrafi również zaszaleć.
Aria - postać kobieca, którą polubiłam najbardziej. Niziutka artystka potrafiąca sprzeciwić się gdy coś jej nie pasuje. Wielbicielka literatury. Wielka siła w malutkim ciele z artystyczną duszą.


Ogólnie rzecz biorąc bardzo dobra produkcja, zważywszy że obejrzałam całość, godna polecenia. Mimo zawirowań w trakcie, ogromnej liczby rotacji w serialowych związkach, przeróżnych kombinacji rodzinnych i może zbyt wielu pogrzebach to historia i jej przedstawienie jest bardzo dobre. Co ważne, zakończenie jest logiczne i spójne, ale do tego trzeba obejrzeć wcześniej siedem sezonów :) A te 160 odcinków wspominam bardzo dobrze i pamiętam jak żal było kończyć przygodę z dziewczynami z Rosewood. :)

sobota, 25 sierpnia 2018

A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?

W te wakacje oprócz wyjazdu w okolice Zakopanego miałam również okazję spędzić cztery fajne dni w Bieszczadach, dokładniej w okolicach Soliny. Samo jezioro daje nam wiele możliwości. Możemy znaleźć bardziej lub mniej oblegane plaże z mnóstwem kamyków i drzewami dookoła. Czystość wody nie najgorsza, choć do Chorwackiego morza to jej daleko :) Główną atrakcją jest zapora, wysoka na około 30 metrów i długa na kilkaset metrów. Rozciąga się z niej wspaniały widok. Jest również możliwość jej zwiedzania od wewnątrz.


Możemy się przepłynąć statkiem, bądź żaglówką. Przy czym my płynęliśmy tym drugim i było na prawdę fantastycznie, więc polecam. :) Dla aktywnych super opcja to rowerek wodny, który można wypożyczyć praktycznie co krok. My nad Solinę jeździliśmy albo od strony zapory, albo od miejscowości Polańczyk, gdzie są świetne miejsca do popływania, czy choćby zamoczenia nóg. 



W okolicy znajduje się wejście na kilka szlaków. Jednym z nich jest trasa na Małą Rawkę, z której możecie przejść na Rawkę Wielką. Drogę możecie kontynuować jeszcze dalej, ale my na tym poprzestaliśmy. Niemniej jednak nadal był to spory wyczyn, gdyż wejście było strome jak na tę wysokość i droga miejscami bardzo się dłużyła. Co więcej trzeba uważać na błoto między Rawkami, bo my akurat na nie trafiliśmy i buty bardzo to odczuły :)


Niedaleko znajduje się również miejscowość Lesko, gdzie czeka na nas kolejka, którą możemy się przejechać. Taki przejazd trwa około półtorej godziny i wiedzie przez bardzo urokliwe miejsca. Po drodze mamy możliwość skosztowania lokalnych przysmaków jak jagodzianki czy prozaki.




Czasem nie trzeba daleko szukać ładnego miejsca.
 Warto pospacerować w okolicach swojego noclegu. Wejść na taki miniszczyt, czy zbliżyć się do rzeki, większej lub mniejszej.


Jako fanka motywu kotwicy nie mogłam sobie odmówić zdjęcia z taką realną, z prawdziwego zdarzenia :)


Macie tu urywek z naszego wyjazdu, bo zdjęcia tylko z pierwszego dnia wyprawy. Może włosy poplątane, a makijaż trochę już starty i na pewno nieidealny, ale chyba takie mają być zdjęcia z wakacji. Prawdziwe, spontaniczne, szczere. I przede wszystkim wesołe. Mają nam przypominać o tych pięknych słonecznych dniach, kiedy szarobura jesień zajrzy nam do okien :)

wtorek, 21 sierpnia 2018

Sześć lat później - Harlan Coben

Harlan Coben - mistrz thrillerów. Absolutnie kupił mnie stylem pisania i niesamowitą umiejętnością splatania ze sobą wielu wątków. Wątków, które rozwijają się w tak zawrotnym tempie, że nie ma czasu na rozmyślania o zakończeniu, które w pewnym momencie nadchodzi, a zagadka się rozwiązuje. Ostatnio w moje ręce trafiła książka "Sześć lat później".
Jake, główny bohater spędza cudowny czas z Natalie. Kilka tygodni w spokojnym miejscu staje się sielanką zakochanych, która pryska w momencie, kiedy dziewczyna wychodzi za swojego byłego. Jake jest na tym ślubie i widzi na nim swoją ukochaną, tyle że z innym. Obiecuje jej wtedy, że da jej spokój. Że nie będzie pisał, dzwonił. Dotrzymuje obietnicy, przez sześć lat. Do momentu kiedy to widzi nekrolog Todda - mężczyzny za którego wyszła jego ukochana. Postanawia odnaleźć dziewczynę, bo uznaje że wraz ze śmiercią jej męża obietnica straciła swoją ważność.


Jake przyjeżdża na pogrzeb Todda. Jednak wdową po mężczyźnie wcale nie jest Natalie. Co więcej nikt o niej nie słyszał. Dodatkowo żaden z przyjaciół Jake'a nigdy jej nie widział, co sprawia, że niektórzy zaczynają podejrzewać, że dziewczyna nigdy nie istniała. Jednak główny bohater tak łatwo nie odpuszcza. Postanawia znaleźć ukochaną i wyznać jej swoje nie gasnące uczucia. Jednak wszystkie tropy urywają się sześć lat wcześniej, na jaw wychodzą tajemnice sprzed lat. Związek sprawy z dawnym morderstwem i ciągle przybywający wrogowie. Wprost proporcjonalnie do niedomówień i kłamstw, które się nieprzerwanie. mnożą. Czy Jake i Natalie się odnajdą? Co się stało z dziewczyną i w co takiego była zamieszana? Odpowiedzi oczywiście w książce, do której lektury serdecznie zapraszam :)

niedziela, 19 sierpnia 2018

Niebanalna historia - recenzja filmu 2:22

Błysk na niebie, gasnąca gwiazda, historia sprzed trzydziestu lat, wydarzenia które lubią się powtarzać. Czyli najważniejsze aspekty filmu o tytule 2:22. Główny bohater to Dylan Branson. Kontroler lotów, który zaczyna dostrzegać, że jego życie działa według schematu. Codziennie zaczynają się dziać identyczne rzeczy o dokładnie tej samej godzinie. O tytułowej zaś 2:22 zawsze dzieje się coś wielkiego. Pierwszego dnia, gdy wydarzenia dopiero zaczynają się rozkręcać o tej godzinie o mało co nie powoduje kolizji dwóch samolotów, w których było kilkaset osób. Pewnego dnia poznaje Sarah. Dziewczynę z którą świetnie się dogaduje, oboje czują jakby znali się od dawna. Jakby poznali się już kiedyś, wcześniej, w poprzednim wcieleniu. Jednak wciąż powtarzający się schemat dnia mężczyzny, do tego wszechobecny obraz peronu w centrum miasta, kiedy to o tej 2:22 zawsze się coś dzieje doprowadza Dylana prawie do obłędu.


Zaczyna szukać, odkrywać. Próbuje rozwiązać zagadkę, bo jego życie staje się nie do przetrwania. Nie bez znaczenia jest tu gwiazda, która zgasła trzydzieści lat temu, ale do tej pory jeszcze jej światło docierało do ziemi. Historia pewnej miłości, niespełnionych marzeń i dawnego morderstwa. To wszystko splata się w niesamowitą historię, którą na ekranie wspaniale się ogląda. Film trzyma w napięciu, pełen jest zagadek i niespodziewanych zwrotów akcji. Całość jest niebanalna, co jest ważne w czasach, kiedy to produkcje są do siebie tak podobne. Zdecydowanie polecam i zachęcam do obejrzenia :)

piątek, 17 sierpnia 2018

Egzaminy gimnazjalne

Jako absolwentka gimnazjum, a od września pełnoprawna licealistka - o czym pisałam TUTAJ - wiadome jest, że musiałam przejść przez egzaminy gimnazjalne. Zapewne część z Was będzie miało je w tym roku, niektórzy może testy po ósmej klasie, a może są tu i maturzyści. O maturze co prawda wypowiedzieć się jeszcze nie mogę :)


O tym, że coś będzie na egzaminie, że owe testy się zbliżają, że coś jeszcze trzeba powtórzyć słyszałam tak naprawdę od pierwszego dni gimnazjum. Jakby była to sprawa życia lub śmierci, coś straszliwie trudnego. Prawda okazała się nieco inna. Faktem jednak jest, że jeśli chcecie się dostać do szkoły chociaż średnim poziomie powinniście poświęcić trochę swojego czasu. Jak wiadomo w rekrutacji liczą się zarówno oceny jak i wyniki egzaminów. Jeśli będziecie mieć dobre oceny, zdobyte poprzez nauczenie się danego zagadnienia, działu to w zasadzie będziecie umieć większość rzeczy potrzebnych do egzaminów. Koło się zamyka.


Byłam zdania, że systematyczna nauka wystarczy. Powtórzyłam jedynie podstawy gramatyki z języka polskiego i daty z historii. Oraz przejrzałam notatki z fizyki. Jak się okazało - to wystarczyło. Biorąc pod uwagę naukę codzienną w szkole i w domu. I teraz uwaga - słuchanie na lekcji daje serio dużo :).  Znacząco skraca czas nauki w domu.


Stresować zaczęłam się jakiś miesiąc przed egzaminami, przy czym apogeum nastąpiło dzień przed, kiedy to praktycznie chodziłam po ścianach. Wypracowanie z polskiego i test z historii - to było to co nie dawało mi spokoju. Na szczęście już na sali potrafiłam się wyciszyć i skoncentrować na zadaniach, bo ich treści zmienić nie mogłam. Drugi dzień, czyli przyroda i matematyka był dla mnie najlżejszy, bo miałam świadomość, że nic mnie tam nie zaskoczy i jestem dobrze przygotowana. Tak też było. Ważne - róbcie dużo arkuszy próbnych, z poprzednich lat. Z każdego przedmiotu, ale z matmy i przyrody było to dla mnie najbardziej produktywne. Trzeci dzień, czyli testy językowe. Poziom podstawowy okazał się banalnie prosty, jednak z rozszerzeniem nie poszło tak gładko. Mimo całkiem wysokiego wyniku końcowego, była to ciężka godzina. Bo właśnie czas był tu kluczowy. Zadania na słuchanie, zamknięte, otwarte, wypracowanie, teksty na całą stronę. Tego było sporo, a czasu już nie koniecznie. Trzeba było się pospieszyć i zaufać czasem swojej intuicji i pierwszej myśli, bo na poprawki nie było czasu.


Byłam święcie przekonana, że egzamin z historii pójdzie mi najgorzej. Próbne zawsze pisałam na 65-75 % i za nic nie mogłam tego progu przeskoczyć. Jednak w czasie pisania mogą się otworzyć jakieś zakamarki waszego mózgu, gdzie są informacje o których nawet nie wiedzieliście. Czasem pojawia się jakiś błysk. Wiecie coś, choć nie macie pojęcia skąd. Warto temu uwierzyć i zaufać.
Więc ogólnie rzecz biorąc egzaminy nie są takie straszne jakimi je malują, ale warto się uczyć systematycznie i utrwalać najważniejsze informacje, do tego trochę rozwiązanych arkuszy i będzie dobrze. Większość zadań jest na myślenie, logikę, do większości zadań potrzebujecie najbardziej podstawowej wiedzy. Więc nie dajcie się zjeść stresowi :)


Na zdjęciach mam na sobie kombinezon w azteckie wzory i siwe tenisówki. Na głowie wianek, a włosy jeszcze w fazie pasemek, gdyż jest to sesja z tamtego roku. Minął już ponad rok od niej i tyle się wydarzyło w tym czasie. 


Mam nadzieję, że wpis okazał się przydatny i choć trochę z niego wyniesiecie.
Zakładam, że teraz, już po egzaminach gimnazjalnych, 
będę od samego września słuchać o maturze. :)
TU poprzedni wpis :)

środa, 15 sierpnia 2018

Aplikacje pomocne w zdrowym trybie życia

Jak najzdrowsza, ale i smaczna dieta. Codzienny ruch, może praktyka jogi, może trening w domu, kilka przebiegniętych kilometrów a może zwykły spacer. Coraz więcej osób stara się żyć zdrowiej i to jest super. Wiadomo jednak, że we wszystkim trzeba zachować umiar. Jeśli już postanawiamy jeść pełnowartościowe, zbilansowane posiłki i popracować nieco nad swoim ciałem to mogą nam przyjść z pomocą aplikacje na telefon. Pokażę Wam z czego ja korzystam na co dzień i z czym się to wszystko je.

Na początek YAZIO. Bardzo popularna aplikacja. Mi sprawdza się świetnie od pół roku. W darmowej wersji mamy możliwość zapisywania swoich posiłków, aplikacja zlicza od razu makroskładniki i kilokalorie. Trzeba uważać na niektóre dodane przez użytkowników składniki, bo zdarzają się kompletnie pozbawione sensu. Możemy również dodawać swoją wagę i porównywać na przestrzeni czasu. Zapisujemy w naszym dzienniku również aktywność fizyczną. W zakładce analizy mamy dostęp do danych z ostatniego miesiąca w jednym miejscu. 


Aplikacja zdecydowanie godna polecenia, jedynie na początku, gdy system oblicza nasze zapotrzebowanie kaloryczne nie są to moim zdaniem najlepsze obliczenia. Najlepiej obliczyć swoje zapotrzebowanie według wzoru bądź kalkulatora internetowego (oczywiście biorąc pod uwagę naszą aktywność fizyczną) i odjąć te kilkanaście procent, a następnie ręcznie ustawić tę wartość w aplikacji. :)


Zainstalowane i używane na co dzień mam jeszcze dwie aplikacje do ćwiczeń. Pierwsza to Trening Brzucha ABS, gdzie do dyspozycji mamy na początku dwa plany treningowe, później możemy odblokować kolejne dwa. Każdy z nich trwa 30 dni, z czego każdy dzień wymaga od nas nieco więcej niż poprzedni. Jeden taki dzień to od 6 do 11 ćwiczeń. Początkowo mogą sprawiać nieco trudności, ale ciało szybko się przyzwyczaja. Tu również możemy śledzić swoje osiągnięcia w skali miesiąca. Czyli ile udało się nam zrobić treningów w danym czasie oraz czy/jak zmieniała się nasza waga, co jednakże nie jest aż tak ważne. Bo głównym celem powinno być nasze dobre zdrowie i samopoczucie, a efekty widoczne w obwodach i stanie skóry.

Druga aplikacja treningowa to ćwiczenia na pośladki i nogi. Mamy tu jeden plan treningowy oraz ćwiczenia na rozbudzenia i na dobry sen. Dodatkowo codziennie otrzymujemy nową ciekawostkę na temat trenowania i zdrowego trybu życia. Jeszcze kilka miesięcy temu ćwiczenia były dla mnie zbyt trudne i po kilku dniach nie dawałam rady. Teraz, przy drugim podejściu jest dużo łatwiej.
Takie oto aplikacje pomagają mi na co dzień
zdrowo się odżywiać i poprawiać swoją formę.
Pamiętajcie, nic na siłę i wszystko z głową.
Od jednej sałatki nikt nie schudł
 a od jednego kawałka ciasta nikt nie przytył.
Na efekty trzeba czasu, więc trzeba być cierpliwym. 
I nieważne czy chcecie schudnąć, przytyć 
czy tylko lub aż być zdrowszym, w lepszej formie i szczęśliwszym -
- cierpliwość i konsekwencja są najważniejsze. :) 

TUTAJ ważny dla mnie wpis - warto poświęcić kilka minut. :)

niedziela, 12 sierpnia 2018

Inspiracja z przeszłości.

Jego fani dzielą się na dwa obozy. Tych którzy "znali" go za życia - czekali na koncerty, nowe płyty, filmy do piosenek. Są również Ci, którzy o jego istnieniu dowiedzieli się z gazet i telewizji. W 2009 roku. Kiedy to zmarł. Zbyt młodo, zbyt wcześnie, nie tak. Po prostu odszedł. Ale jego muzyka, taniec, twórczość - przetrwała. Bo jak mówił - prawdziwa, dobra muzyka przetrwa. I tak się dzieje. Rozgłośnie radiowe nadal, przez tyle lat nadają jego piosenki. Kolejne roczniki poznają i zakochują się w Thrillerze, Billie Jean czy They don't care about us. I czasem znajdują drugie dno. Przesłanie, które jest aktualne do dziś. Chyba żaden muzyk nie stworzył takiej ilości hitów. Które się nie przeterminują, a z biegiem lat jakby przybierają na sile. Bo teraz powstaje tyle kawałków jednego sezonu, podobnych do siebie i szybko schodzących z rynku. Często są proste i bez głębszej historii. Tymczasem ciągle zadziwia nas jego energia, odwaga i siła na scenie, z mikrofonem przy ustach, podczas gdy bez muzyki stawał się nieśmiały i kruchy. Fascynuje opowieść o jego przypływach weny w środku nocy, kiedy zaczynał tworzyć. Coś wspaniałego. Ten uśmiech ciągle jest zaraźliwy, ciągle wywołuje ciepło w niejednym sercu. Bo ten uśmiech należał do człowieka, który wiele wycierpiał. Do kogoś kto miał dobre serce, ale i dostał nieraz po głowie. I nie tylko. Bo można z czasem dojść do wniosku, że choćby robić wszystko dobrze, empatycznie, z miłością do drugiego człowieka, to i tak komuś się to nie spodoba. Będzie szukał rys na tym ładnym obrazku, wizerunku. Mimo, że nie ma ludzi bez skazy, idealnych. Każdy kiedyś skłamał, zrobił coś źle, zranił. Sława jest darem, źródłem pieniędzy, ale i odarciem niejako z prywatności. Bo wszystko musi mieć umiar. Kiedy twój dar jest tak wielki, że autentycznie zjednujesz sobie ludzi, to możesz stać się aż zbyt sławny. Nie będziesz mógł wyjść z domu bez eskorty, żyć jak zwyczajny człowiek. Popełnić najmniejszego błędu, bo zaraz urośnie on do rozmiaru skandalu. Zaczną się pojawiać fałszywe oskarżenia, plotki. Bo ludzie czasem robią właśnie takie straszne rzeczy. Kłamią dla czyjejś zguby. I to wszystko z zazdrości? Dla pieniędzy? Nie wiem. Jednak prawda zawsze się obroni. Wierzę w to. Szkoda, że takie niepotwierdzone, obalone już wręcz informacje wybijają się bardziej niż dobre uczynki. Ale może, za kilka lat, będzie inaczej. Ludzkość nie będzie już pamiętała owoców czyjeś chciwości czy wybujałej wyobraźni. Będzie pamiętać tylko jego dobre uczynki, fantastyczną muzykę, taniec. Piękny uśmiech i wspaniałe wnętrze. Bo taki był Michael Jackson.



Wiadomo, jest wielu fantastycznych artystów. Nie mówię, że nie. Każdy ma swoich idolów, swoje inspiracje. I to jest w porządku. Chciałam tylko podzielić się przemyśleniami, po godzinach słuchania muzyki Michaela Jacksona. Oglądania jego teledysków i czytania życiorysu. Oglądania wywiadów z nim i jego bliskimi. Bo to postać od której można się wiele nauczyć, jeśli tylko chcemy. Oto ułamek z tych nauk. Lekcja numer jeden: Nie bój się wyrażać swojego zdania, być sobą. Lekcja numer dwa: Nie trać wiary w ludzi i zarażaj innych swoją radością i uśmiechem. Lekcja numer trzy: Prawdziwa pasja i jakość zawsze się obroni i przetrwa. :)
Tutaj poprzedni wpis :)

sobota, 11 sierpnia 2018

Sałatka warzywna - przepis do lunchboxa

Jednym z niewielu minusów tego, w którym miejscu w kalendarzu umieszczone są wakacje, jest to że właśnie lato jest najobfitsze w świeże warzywa i owoce. Więc kiedy nadchodzi rok szkolny jest nieco trudniej o dobre, "żywe" składniki. Aczkolwiek wszystko jest wykonalne, a i hiszpańskie pomidory mogą być całkiem smaczne :). Przychodzę dzisiaj z przepisem na sałatkę banalnie prostą, ale i pyszną w tej swojej prostocie.


Pomidorki koktajlowe to jeden z moich ulubionych składników do takich ekspresowych sałatek. Bo właśnie jest to recepta na coś, co zajmie chwilę, dosłownie i nie wymaga znaczących nakładów naszego czasu i energii.


W mojej sałatce znajduje się zazwyczaj:
  •  100 g posiekanej kapusty pekińskiej
  • 20 g szpinaku
  • 50 g sera żółtego
  • 6 pomidorków koktajlowych LUB pół dużego
  • ew. dwa plasterki szynki lub parówka



Proporcje są jak najbardziej zmienne i można je dobrać pod swój gust. Mile widziany jest również jakiś sos. Ja zazwyczaj jem bez tego rodzaju dodatków, ale nie każdemu zasmakuje taka zielenina :)
Całość układam warstwami do lunchbox'a. Mój ma objętość 900 ml, pochodzi z Pepco i świetnie się sprawdza już przez półtorej roku. Na noc wkładamy do lodówki, a rano tylko dobieramy widelec i zdrowy lunch (nawet z dodatkiem parówki) można zabrać do szkoły lub pracy :)

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Liceum

Rozpoczęła się druga połowa wakacji i teraz czas będzie biegł jeszcze szybciej. Zanim się obejrzymy a już będzie wrzesień. Ale taka kolej rzeczy, a czas jest jedyną rzeczą której nie zwycięży człowiek. Tak więc od przyszłego miesiąca uczniowie zaczynają szkołę. Większość kontynuuje naukę w dotychczasowych szkołach, część idzie o poziom wyżej. Do liceum - w końcu era gimnazjów prawie się już skończyła. ( O moich przemyśleniach gimnazjalnych poczytacie tu. ) W tym gronie jestem również ja. Za cztery tygodnie zacznę naukę w liceum.


Zacznijmy od początku. Moje myśli podążały w stronę liceum już na początku drugiej klasy gimnazjum. Chciałam aby ten wybór był przemyślany. Taki w pełni mój. Przeglądałam po kolei strony lubelskich szkół i... tak samo jedna po drugiej wykreślałam je ze swojej listy. W trzeciej klasie czas decyzji był coraz bliżej, a wcale nie było łatwiej. Jeszcze przed egzaminami odwiedziłam dwie najbardziej interesujące mnie szkoły, co niewiele ułatwiło, ale miałam choć jakieś konkretne spojrzenie na obie placówki. Po kilku rozmowach, analizie postawiłam w końcu na jedną, konkretną szkołę. Pozostawał wybór profilu. Co było chyba najtrudniejsze. 


 Prawie do końca wahałam się między mat-geo, czyli rzekomo pewnymi studiami i pracą "bo przecież matematyka to królowa nauk" a profilem lingwistycznym, czyli wiążącym się z moją chyba aktualnie największą zajawką - językami, ale "co będziesz po tym robić? Dzieci w szkole uczyć?". Wiecie, w sumie coś w tym jest. Bo nie wiem jeszcze co będę robić po liceum. Tak totalnie. Ale wizja mnie, liczącej słupki już przez te najbliższe trzy lata dość skutecznie mnie odstraszyła. Mimo, że matma nigdy nie była dla mnie trudna, to nadal jest strasznie nudna. Nikt nie musi się z tą opinią zgodzić, ale dla mnie taka jest. I kiedy mam wybór dziewięć godzin matmy kontra dwanaście godzin języków obcych (druga klasa), to wybór jest prosty. Wybieram języki. Tak też postawiłam w moich preferencjach podczas rekrutacji. Wiem, że nie każdemu się ten wybór spodobał, ale chciałam być w zgodzie ze sobą i wam również radzę, bo teraz mam wielki zaciesz na samą myśl o moich przedmiotach rozszerzonych. A oprócz angielskiego i hiszpańskiego jest też tam historia, czyli tak - wojny, królowie, zamierzchła przeszłość. Ale w sumie to bywa ciekawe.


  Teraz, wiem już że się dostałam, jestem oficjalnie przyjęta do szkoły, a wszelkie formalności się dopełniły. Nie mam pojęcia na jakich trafię nauczycieli, osoby w klasie (a nie znam jeszcze nikogo z klasy) , wiem że nie będzie aż tak kolorowo, szczególnie na początku, ale i tak się cieszę, bo będę mogła rozwijać swoje zainteresowania i bardziej skupić się na tych przedmiotach, które na prawdę lubię i nauka ich sprawia mi frajdę.


 Moje plany na policealną przyszłość to jedna wielka biała kartka, na którą nie mam jeszcze nic przygotowane, ale liczę na to że nowy start, który czeka mnie od września nieco zmieni w moim życiu i trochę wyklaruje co się na tej białej kartce znajdzie. Dostaję teraz kartkę licealną, białą i pustą. Tylko ode mnie zależy czym ją zapełnią. Nauka i oceny zawsze były dla mnie ważne, ale nigdy nie chciałam i nie chcę stawiać tego na pierwszym miejscu. Nie chciałabym aby to się zmieniło. Mam nadzieję na nowe, trwałe znajomości, przyjaźnie. Możliwości rozwoju, poznawania nowych rzeczy, ludzi. Ciągłe przemieszczanie się do przodu. Wiem, że życie to ciągłe weryfikacje i nie wszystko będzie się działo po mojej myśli, ale warto zawalczyć, warto też był optymistką. Bez przesady, ale warto widzieć we wszystkim jakieś pozytywy. Choćby najmniejsze.


  Tymczasem będę kontynuowała szkolne zakupy, odświeżanie szafy, przygotowania do początku roku, realizację pozostałych wakacyjnych planów i postanowień i odpoczynek, puki mogę. :)


Na zdjęciach moja czerwcowa stylizacja. Biała koszula - moja ulubiona ostatnio i czarne jeansy. Czyli klasyk nad klasyki, ale ja w takich klasykach czuję się bardzo dobrze. Nieco koloru dodaje tu szminka i moje włosy, teraz już bardziej pomarańczowe, ale wtedy jeszcze całkiem czerwone :)
Piszcie jakie macie plany na resztę wakacji, co sądzicie o wpisie, zdjęciach i do której klasy idziecie od września :)
Trzymajcie się cieplutko :)