O tym jak trafiłam do mojej obecnej szkoły pisałam w tym wpisie. Aktualnie jestem licealistką od ponad roku i wiecie co? Jest sto razy lepiej niż podejrzewałam, że będzie. Pierwszy rok był na pewno łatwiejszy dla mnie pod względem nauki niż trzecia klasa gimnazjum. Mimo, że przedmiotów było bardzo dużo i czasami trzeba było mocno pocisnąć. Zwłaszcza na koniec, jeśli chciało się mieć satysfakcjonujące oceny. Ale nadal było bardzo okej pod względem nauki. Jak pisałam rok temu, do szkoły szłam nie znając nikogo z klasy, ale miałam niewiarygodne szczęście do osób w klasie. Bo jest nas dużo, 33 osoby, ale sprawia to, że stosunkowo łatwo znaleźć było tych ludzi z którymi się najbardziej dogadałam, z którymi najwięcej mnie łączy. Tak, moja droga klaso II f, jesteście najlepsi :). W tym roku przedmiotów zostało w moim przypadku dziewięć, ale prawie połowa to lekcje typu w-f czy przyroda, więc typowo do uczenia się mam pięć przedmiotów.
Angielski i hiszpański, po sześć godzin, co momentami jest moim przekleństwem. Tak, mówię to będąc na lingwistyce, bo moja miłość do angielskiego się nieco wypaliła albo przechodzi gorszy moment. Ale stanowi to swego rodzaju wyzwanie, żeby nie było zbyt łatwo. Do tego zaczęłam rozszerzenie z historii i czasem trzeba mieć niezłe tempo w przyswajaniu wiedzy, ale lubię historię, z roku na rok bardziej, więc jak najbardziej na plus. Do tego polski na poziomie niby podstawowym, ale realizujemy w zasadzie rozszerzenie, więc niezmiernie się cieszę, choć wymaga to nieco więcej przeczytanych lektur. Ale przeczytałam Lalkę, przeczytam wszystko. Jedyne czego mi nieco brakuje, to matematyka. Te trzy godziny to trochę za mało. Tak, rok temu byłam innego zdania. Tylko że prawda jest taka, że na każdym profilu czegoś byłoby za mało. Zachłanna na wiedzę się zrobiłam przez ten rok :) Ciekawa wszystkiego. Nawet matematyki. Co ciekawe w pierwszej klasie polubiłam fizykę, a każdy kto mnie zna z gimnazjum wiedział że zawsze z tym przedmiotem było mi pod górkę.
Tak więc jak na razie drugi rok w liceum zapowiada się lżej niż pierwszy. Przede wszystkim dlatego, że jest znacznie mniej przedmiotów. Nawet jeśli trzeba się na nie nieco więcej uczyć czy robić więcej zadań. Mimo, że często się na coś denerwuję, przeklinam czasy angielskie i średniowieczne treny, nie zamieniłabym na inną ani szkoły ani profilu. Nawet jeżeli moja miłość do języków nie jest tak wielka jak była i nie wiążę z nimi stricte przyszłości, tylko jako dodatek. Użyteczny dodatek.
Czytając wpis z tamtego roku, widzę jak wiele się zmieniło, ale także dochodzę do wniosku, że fajnie ten tekst mieć, dlatego powstaje kolejny taki. Niektóre rzeczy zostają podobne, jak to, że nadal uważam, że warto być optymistą w życiu. Ten ostatni rok był przełomowy, ale widzę to dopiero teraz, kiedy patrzę na to z perspektywy. Dostrzegam jak wiele się zmieniło. Głównie na lepsze. Bo zmiany są dobre. :)